Rejs morski (Wyspy Kanaryjskie, marzec 2015)

Galeria - rejsy za nami

Kanaryjskie od Południa
 
Gdzieś tak między 27 a 29-tym stopniem szerokości północnej wyrastają z dna oceanu ponoć najbardziej strome i jedne z najwyższych na świecie gór, których szczyty wynurzone ponad powierzchnię wody znane są od wieków jako Wyspy Kanaryjskie. Dolecieć można tu w zaledwie 5 godzin z Polski i właśnie te 5 godzin dzieli nas od raju.. Nie sposób znaleźć się tutaj i nie zakochać bez pamięci w tych niezwykłych wyspach, z których każda jest inna, każda na swój sposób niesamowita i każda jest nierozerwalną częścią tego raju. Czas tutaj płynie wolniej, codzienne „wielkie” problemy przestają tu istnieć, nawet pieniądze nabierają tu innej wartości. To prawdziwe SPA dla duszy a i ciało nie będzie tu narzekać. Wśród mnogości atrakcji i sposobów aktywnego spędzania czasu (surfing, nurkowanie, off-road, wędrówki i wspinaczki, wędkowanie na dużą rybę itp.) oczywiście można tu wspaniale spędzić czas na żeglowaniu. Co więcej, żeglarstwo można tu skomponować pod własne oczekiwania! Stabilna i dobrze przewidywalna pogoda, oceaniczna fala oraz niezwykłe zjawiska wpływające na efekty wiatrowe w tym rejonie tworzą zestaw możliwości pod każde gusta. Najbardziej o tym fenomenie można przekonać się wybierając trasę rejsu na południe od wysp i taką właśnie trasę wybraliśmy w tym roku. 
 
Wszelkie pomoce nawigacyjne (mapy, locje, przewodniki) bardzo wyraźnie kładą nacisk na zjawisko dyszy pomiędzy wyspami, zwłaszcza po wschodniej i zachodniej stronie wysp Teneryfa i Gran Canaria. Fuerteventura jak sama nazwa wskazuje przyciąga o każdej porze wielbicieli silnych wiatrów. Pomimo wzięcia pod uwagę tych informacji w czasie planowania i przebiegu rejsu ciężko jest nie być zaskoczonym potęgą tych zjawisk. Podczas gdy na północ od wysp jachty suną w umiarkowanym i stabilnym wietrze (najczęściej NE) kilkanaście mil na południe silnie zarefowane jednostki przebijają się w sztormowym wietrze przez wysokie fale. Ale po kolei.. 
To, że rejs będzie udany wiedziałem już po zapoznaniu się z listą załogi. Z ochotą zatem wsiadałem do samolotu irlandzkich linii, których na co dzień unikam jak mogę. W marinie Del Sur (nieopodal południowego lotniska na Teneryfie) wszyscy już czekali a niezwykle uprzejmi panowie z ECC Yacht od razu udostępnili nam jacht. W marinowej knajpie oddaliśmy się rozkoszom podniebienia, bo owoce morza tu są bajecznie smaczne i … tanie. Zresztą tanie jest tutaj wszystko: paliwo, mariny, jedzenie, piwo, wino, bary i restauracje. 
 
Rano po sprawdzeniach, szkoleniach itp. wyszliśmy w kierunku La Gomery. Wkrótce po wyjściu w pełne morze (a raczej ocean) powitała nas bogata fauna tego rejonu: delfiny, walenie i kilka stworzeń, których nie udało nam się jednoznacznie zidentyfikować. Wiatr zgodnie z prognozami NE4-5 szybko obrał kierunek zachodni i wzmógł się do 7-8. To nasze pierwsze zetknięcie z tym co z wiatrem robi efekt dyszy i odbicia od wysokiej na ponad 3tys.m.n.p. Tenereyfy. A wiadomo: silny wiatr podnosi falę, fala buja jachtem a zatem do delfinów i waleni dołączają.. pawie. Mieliśmy zatem pierwszą interakcję ludzkiego układu pokarmowego z oceanem. Na szczęście dość szybko posuwaliśmy się do przodu i pod wieczór stanelismy w pięknej marinie San Sebastian na Gomerze. W porcie oczywiście zniknęła fala i wiatr więc odczuwalna temperatura gwałtownie wzrosła. Kolejny dzień spędziliśmy na eksplorowaniu wyspy przy pomocy wynajętego Trafica. 
 
Wyspa jest zupełnie odmienna od pozostałych, niezwykle bogata roślinność, niesamowicie kręcące się wśród wulkanicznych masywów drogi, widoki zapierające dech w piersiach. Szczególnie emocjonujące było piwko w barze na szczycie góry w wysuniętej nad przepaść sali ze szklaną podłogą. Panom przypadła także do gustu mała knajpka na zakręcie drogi o wdzięcznej nazwie La Curva. Po całodniowej wycieczce postanowiliśmy kolejny wieczór spędzić w marinie, gdzie nie zażądano od nas dodatkowej płatności. Rankiem wyszliśmy w najdłuższy przelot tego rejsu do Puerto de Mogan na południu Gran Canarii. 
 
Wiatr tuż za falochronem wzmógł się do szóstki ale na skutek odbicia pchał nas baksztagiem aż do obszaru cienia na południe od Teneryfy. Tutaj lekki wiaterek pozwolił rozkoszować się widokami i zwierzakami aż do wyjścia z osłoniętego przez wyspę z majestatycznym szczytem El Teide kawałka oceanu. No i zgodnie z informacjami spadł na nas nagle wiatr NE 7B. Ponieważ wiedziałem, że to nastąpi pół godziny wcześniej zarefowaliśmy grota, więc sytuacja była pod kontrolą ale skądinąd wiem, że sporo żeglarzy bagatelizuje ten efekt i wpada w tarapaty. Tutaj na dystansie 2-3 kabli wiatr zwiększa swoją siłę o 15-20węzłów! I nie znajdziesz tego w żadnej prognozie pogody, tak po prostu tu jest. Płynęliśmy zatem pod silny wiatr, który pod wieczór osiąga sztormową ósemkę a kiedy tłumaczyłem załodze, że w okolicy wyspy wszystko ucichnie widziałem brak wiary w ich oczach. Po 22-giej zbliżyliśmy się do Gran Canarii na kilka mil i.. ktoś wyłączył wentylator. Wiatr spadł do 12 węzłów, fala bardzo szybko siadła i wszyscy wytoczyli się na pokład pomimo późnej pory. 
 
O północy stanęliśmy przy recepcji Puerto Mogan. Ponieważ stanąć musieliśmy do betonowego nabrzeża musieliśmy wyznaczyć dyżurnych do pilnowania cum, bo pływy tutaj przekraczają 1.5metra. Rankiem po kawce i soczku w najbliższej knajpce dopełniliśmy formalności i wyznaczono nam miejsce postojowe. Ruszyliśmy sprawdzić czy Mogan jest w istocie tak piękne jak opisują go przewodniki. Jest! Rzędy piętrowych domków, kanały niczym w Wenecji, dziesiątki knajpek i sklepików, mała ale niezwykle urokliwa plaża. Spędziliśmy tu tak wspaniały czas, że nawet nikt nie wspomniał o samochodzie i zwiedzaniu całej wyspy. Z prawdziwym żalem stąd odpływaliśmy ale rejs jachtem czarterowym ma swoje bezlitosne ograniczenia. 
 
Tym razem nikt nie wątpił w moje słowa i wszyscy wiedzieli czego się spodziewać. Przez pierwsze mile sielankowa żegluga, wiatr 10 węzłów, dookoła łódki, kajaki i inne pływadła wakacyjne. I nagle gwizd, 30 węzłów i dynamiczny wzrost fali. Na szczęście tym razem już nie w dziób. Najpierw półwiatrem, żeby nabrać zapasu wysokości a potem już w ósemce baksztagiem na wysokiej fali. Wspaniała zabawa i lekcja dla sterników. Szybciej niż zaplanowałem dotarliśmy do Mariny del Sur, tym razem jednak port nie osłonił nas od wiatru i podejście do kei wymagało uwagi i dobrze, że nie odbywało się po ciemku w bardzo ciasnym porciku.
 
Ostatnie chwile przed opuszczeniem mariny spędziliśmy oczywiście z portowej knajpce, której menu nie może się nigdy znudzić. Tak dobrze było nam w tym miejscu, że niektórzy o mało nie spóźnili się na samolot.
Wspaniały był to rejs, jak na rajski jachting przystało. Dziękuję Magdzie, Danucie, Leszkowi, Bogdanowi i naszemu francuskiemu duetowi Mirkowi i Markowi za cudowne chwile, świetną atmosferę i doskonałą zabawę. A Kanary? Ja na pewno chętnie tu wrócę, bo do raju wraca się z ochotą.

Krystian Szypka