Alandy zachodnie .... (wrzesień 2021)

Galeria - czartery za nami

Alandy zachodnie .... pokłosie rejsu sprzed trzech lat (Przesilenie letnie na północnym Bałtyku). Pamiętam, jak wtedy tęsknym wzrokiem patrzyliśmy na zachód by tam być. Że jest tam równie pięknie jak na tym akwenie, na którym byliśmy wówczas, wiedzieliśmy dokładnie. A że tam będziemy to kwestia decyzji, którą podjęliśmy natychmiast ; GO WEST !

No i stało się. Fakt że trochę mieliśmy z tym kłopotów w związku z pandemią ale chcieć to móc. Dzięki cierpliwości i dobrej wola obu stron czyli firmy czarterującej ze Szwecji, naszej oraz pomocy Agnieszki z charter.pl, dopięliśmy swego i rejs doszedł do skutku. Łatwo nie było ale to co „dostaliśmy” warte było zachodu. Cała zabawa zaczęła się już w Gdańsku. Prom już na początku dostarczył atrakcji. Dodam od siebie że, to chyba najlepszy sposób transportu na rejs. Szybki załadunek samochodów, zajęcie kabin, i czas wolny. Bar, restauracyjki spokojne morze, no i białe noce, już było fajnie. Szybka integracja załóg, już i tak dobrze zintegrowanych na przestrzeni lat oczywiście odbywała się w sali bankietowej promu Nova Star. Jedyny mankament to ciut nachalny fortepian, przeszkadzający naszym rozmowom, ale nie można mieć wszystkiego. Po osiemnastu godzinach rejsu dotarliśmy do Nynashamn i dalej w drogę do Sztokholmu. 40 minut i jesteśmy na miejscu. Jachty już na nas czekały wraz z obsługa mariny, formalności nie zajęły dużo czasu i już po paru chwilach mogliśmy się cieszyć naszymi statkami. Następnego dnia rano ruszyliśmy na wschód. Nasz cel na ten dzień to Graddo. Wczesnym rankiem około ósmej rano wyjście i podziwianie pięknych okoliczności przyrody. A było co podziwiać. Malownicze wysepki bajkowe skandynawskie chatki no i ten spokój praktycznie pusty akwen. Radość nasza z wolnej przestrzeni na wodzie pomału gasła wraz z upływającym czasem. Lokanlna ludność pomału wypełzała ze swoich domków i nie wiedzieć czemu za wszelką cenę chcieli nam przeszkadzać w owym upajaniu się „pięknymi okolicznościami” poczynając od małych łódeczek poprzez szybkie motorówki jachty wszelkiej maści na wielkich promach kończąc. Kto ma ochotę zapoznać się, przypomnieć, poćwiczyć sobie prawo drogi, to wymarzone miejsce do tego typu zajęć. Dobrze że mieliśmy AIS na pokładzie bo to bardzo pomagało przy przechodzeniu między wysepkami w miłym towarzystwie np. promu z Helsinek do Sztokholmu a pływało tego tam naprawdę mnóstwo. Wiadomo przyjemność kosztuje ale za to zysk jakim jest zdobywanie kolejnych doświadczeń jest niewspółmierny do poniesionych nakładów takich jak zjeżony włos na głowie czy ściśnięte gardło. ( kolejny raz się przekonałem ze nie zbyt gęsta czupryna na mojej głowie ma też swoje zalety ). Po całym dniu dotarliśmy do pierwszego celu naszej podróży. Przemiły porcik, fajne podejście cena mariny nie przyprawia o zawrót głowy, za ta jak to w Skandynawii sauna chodzi na okrągło. A jak, korzystamy do woli kolacyjka no i .... spać się nie chce a słoneczko też nam w tym nie pomaga na moment zniknęło za horyzontem by ponownie rzucić nam wyzwanie. Chwila snu i jedziemy dalej. Kolejny cel Marienhamn. Początek lata, Szwecja kto by pomyślał ze zamiast spodziewanych 19 stopni dostaniemy 27. Tak to jakieś nieporozumienie. Jak się potem okazało była to anomalia bo słuchając lokalnych wiadomości oraz szukając potwierdzeń w prognozach pogody stało się faktem że mieliśmy temperatury jak na Sycylii. Troszkę było to męczące ale wiatr doskonale studził te niedogodności i sprawiał że przelot na Alandy był prawdziwą przyjemnością. Relaksacyjna czwóreczka z dobrego kierunku lekkie zafalowanie słoneczko uśmiechające się do nas prawie przez całą dobę wprawiały nas w doskonały nastrój. Trzydzieści mil morskich i już jesteśmy na drodze slalomu pomiędzy wysepkami tymi widocznymi i tymi „niewidocznymi” gołym okiem bo na mapach jednak są. Nie kombinujemy za dużo ze skracaniem drogi, wiadomo nasze plastikowe okręty przy starciu z granitowymi skałami nie miały by większych szans więc grzecznie obserwujemy znaki nawigacyjne i staramy się trzymać wyznaczonych torów wodnych. Nie byliśmy chyba jedynymi tak grzecznymi żeglarzami. Zaobserwowaliśmy paru „cwaniaczków” ale pewnie „lokalesi” wiec znają swoje łodki i warunki tam panujące. Po drugim dniu żeglugi docieramy do Stolicy Alandów cumujemy na opłacamy port i tu miła niespodzianka. Kto był pewnie wie kto nie był się dowie. Obsługa mariny pyta sąd jesteśmy my na to że z Polski, widząc nasz pytający wzrok panowie szybko spieszą z wyjaśnieniami. Mówią że mają taki zwyczaj że na maszcie w marinie wywieszają flagi krajów swoich gości. I powiedzieli nam, że jak będziemy wracać na statki żeby zerknąć na rzeczony maszt. Jakże było nam miło jak idąc po pirsie obserwowaliśmy polską banderkę wciąganą na maszt obok fińskiej, szwedzkiej, estońskiej niemieckiej, rosyjskiej i duńskiej. Uwierzcie naprawdę miłe uczucie. Marienhamn cóż stolica to stolica jak nią jest to w porządku. Miasteczko małe, schludne czyściutkie. Tłumów nie co nam bardzo odpowiada. Obowiązkowym punktem zwiedzania tej metropolii jest muzeum morskie oraz Pomeran. Warto to zobaczyć, jest możliwość wejścia w trzewia tego żaglowca. Polecam spacer do ładowni tam, od środka można dopiero zobaczyć skalę tego statku. Na wejściu dostajemy audio przewodnika jak na chwilę obecną jedynym dostępnym zrozumiałym językiem jest angielski reszta jak kto woli do wyboru szwedzki duński norweski i fiński oraz niemiecki. Powodzenia !!!! Czas na zwiedzaniu szybko minął kolacja, rozmowy z sąsiadami z kei wymiana uprzejmości uśmiechy i łapiemy się na ostatni pociąć do koi. Rano wycieczka w kierunku jedynego chyba w tej okolicy zamku Kastelholm. Zamczysko jak zamczysko z mroczną historią Księżniki Karin ciekawych odsyłam do zapoznania się z historią, w okolicy skansen i fajna knajpka. Tam kolejny miły akcent zamawiamy kawę lody piwo a tu nagle kelnerka odzywa się do nas po polsku z wyraźnie nordyckim akcentem. Jak się okazało to pani Basia młoda dziewczyna 3 pokolenie polskiej emigracji urodzona w Szwecji i tam wychowana, ale z dumą mówi że w domu zawsze mówią po polsku i cieszy się ze może z turystami z Polski choć chwilkę w tym języku porozmawiać. Miłe chwile szybko mijają a nasz kolejny cel to Vargata (takie diabłu dobranoc sioło). Jak się okazuje spokojna wioska z pomostami do zacumowania i miejscem na grilla (jak coś na tego grila dowieziesz). Jest co prawda sklep ale kawałek trzeba deptać a jak to na takim odludziu mało towaru za to ceny rekompensują jego ilość. Kolejne dni to już niestety powrót. Bardzo ciekawym faktem jest to wśród wysepek zawsze gdzieś można znaleźć jakąś marinę czy porcik by przenocować. Pomocną w panowaniu rejsu może być storna http://www.visitsaaristo.net/en.

Następnego dnia wcześnie rano tym razem naprawdę wcześnie ruszamy do Szwecji mając na uwadze odległość do oraz prognozy że wiatr za bardzo nam nie pomoże przynajmniej w początkowej fazie. Czwarta rano start jeden przelot kilka zwrotów i późnym wieczorem rzucamy cumy w miasteczku Furusund. Ciekawostką jest to że można znaleźć tam letni dom Astrid Lindgren (tej od Pipi Langdstrumpf ) młodszych czytelników odsyłam do rodziców z pytaniem kto to ta Pipi. A jedynym mankamentem tego miejsca są wredne bałtyckie komary. Potrafią dać w kość zatem kto planuje rejs trzeba wziąć to pod uwagę. Po upojnej nocy (dla komarów) a upiornej dla nas, ostatni przelot do mariny tym razem piątek rano cisza spokój faktycznie Szwedzi w pracy i tak naprawdę ciasno zaczęło się robić koło Vaxholm wszyscy Szwedzi skończyli robotę i swiedzieli się że wracamy. Ludzie ! ciasno jak w Wenecji. Mamy dobre dwie godzinki zapasu wiec pada decyzja o zwiedzeniu twierdzy. Trzeba przyznać że są przygotowani na każdy rodzaj turysty. Mam na myśli to, że marina oferuje miejsca na krótki postój opłata 66 zł za jacht na 2 h, uważam że rozsądna cena. Po powrocie załóg ostatecznie wracamy do mariny Morningsite gdzie czeka na nas już Peer to ten przemiły Pan, który wydawał nam łódki. Umówiliśmy się na rano żeby posprawdzał co trzeba. Nie było najmniejszych kłopotów. Pożegnaliśmy się serdecznie i na zakończenie mając zapas sześciu godzin postanowiliśmy obejrzeć Sztokholm . Trafiliśmy akurat na zmianę warty przed pałacem królewskim. Szczerze powiem do ochów i achów było daleko ale bardzo efektowna parada, ciekawym faktem z mojego punktu widzenia było to ze wypełzło na zmianę warty ze czterdziestu żołnierzy pokrzyczeli, pokrzyczeli i zmieniło się tylko dwóch wartowników reszta wróciła skąd wyszła. Ale cóż nie znam tych zwyczajów więc nie oceniam to tylko dygresja na koniec mojej opowieści. Teraz gdy siedzę w domu i opisuję to wszystko wpadam w zadumę a wspomnienia dają siłę na kolejny sezon wszak już niebawem Kopenhaga.

Rejsy morskie Alandy | Charter.pl foto: Artur Kałuża Rejsy morskie Alandy | Charter.pl foto: Artur Kałuża Rejsy morskie Alandy | Charter.pl foto: Artur Kałuża Rejsy morskie Alandy | Charter.pl foto: Artur Kałuża Rejsy morskie Alandy | Charter.pl foto: Artur Kałuża Rejsy morskie Alandy | Charter.pl foto: Artur Kałuża Rejsy morskie Alandy | Charter.pl foto: Artur Kałuża Rejs morski na Alandy | Charter.pl foto: Artur Kałuża Rejs morski na Alandy | Charter.pl foto: Artur Kałuża Rejs morski na Alandy | Charter.pl foto: Artur Kałuża Rejs morski na Alandy | Charter.pl foto: Artur Kałuża Rejs morski na Alandy | Charter.pl foto: Artur Kałuża Rejs morski na Alandy | Charter.pl foto: Artur Kałuża Rejs morski na Alandy | Charter.pl foto: Artur Kałuża Rejs morski na Alandy | Charter.pl foto: Artur Kałuża