Październikowy rejs (Chorwacja 2005)

Galeria - czartery za nami

Fantastyczna przygoda w październiku 2005 r. zasługuje na podzielenie się wrażeniami.

Czas od 8-15.10 spędziliśmy na jachcie Bavaria 41 Holliday „Lana” na Adriatyku, który do tej pory znaliśmy od strony lądu.

Żeglowanie na pełnym morzu robi wrażenie… Poczucie przestrzeni, wolności , odprężenia odczuwaliśmy dzięki wspaniałej załodze z kpt. Piotrem na czele, Pewna, a zarazem dyskretnie sterująca ręka i dusza kapitana w połączeniu ze staraniami I –go oficera Janusza oraz najmłodszego Michała – tj. członka załogi „d/specjalnych poruczeń” – tworzyły wraz z gotowością pozostałych osób bardzo dobry klimat i poczucie bezpieczeństwa. Do tego jeszcze dochodziła miłość do muzyki, która co wieczór przekładała się na śpiewanie szant przy mistrzowskim akompaniamencie 3 gitar , harmonijki i kastanietów. Nasi panowie radzili sobie z instrumentami muzycznymi równie dobrze jak z obsługą jachtu. Szanty ze słowami Porębskiego i Koryckiego w wykonaniu Kapitana i I-go ,z pomocą reszty załogi brzmiały imponująco.

Zaczęliśmy żeglowanie w Splicie, w wygodnej marinie Kaśtela.

Mijając przylądek Pelegrin dotarliśmy do słonecznej, malowniczej wyspy HVAR ,za cel obierając miasteczko Hvar. Zgodnie ze znanym stwierdzeniem,że na Hvarze jest 363 dni słonecznych, dopływając do wyspy, cieszyliśmy się z powodu słonecznej aury ,mimo deszczu w dniu poprzednim. Miasteczko Hvar od strony morza wyglądało cudownie, również wieczorem ,oświetlone rzęsiście gwiazdami ,księżycem i lampami. Spacerowaliśmy po uliczkach i wzdłuż nabrzeża , delektując się pięknem zarówno przyrody, jak i tego ,co stworzył w tym miejscu człowiek. Następnego dnia rano poszliśmy zwiedzać twierdzę . Niestety na mury nie udało się wejść – z powodu zbyt wczesnej pory. Odbiliśmy to sobie w urokliwej kawiarence portowej, gdzie popijaliśmy smakowitą kawę obserwując ludzi. Wielu mieszkańców Hvaru spędzało poranek w okolicznych kawiarniach na rozmowach i delektowaniu się kawą w miłym otoczeniu.

Jakże to było różne od zgiełku , zagonienia i korków , t.j. zjawisk znanych nam z naszych codziennych poranków…

Po tych miłych wrażeniach mieliśmy trochę kłopotu z wydostaniem się z portu miejskiego. Mooring wkręcił się w śrubę silnika , uniemożliwiając odejście od lądu. Dzięki wysiłkom Michała, który nurkując odcinał mooring, a potem też pomocy Piotra i Janusza ,wypłynęliśmy szczęśliwie, niestety z opóźnieniem, z miasta i wyspy Hvar. Nie obyło się bez kontaktu z Kapitanatem Portu, który mimo braku naszej winy, zażądał kary za uszkodzenie mooringu i przedłużenie postoju.

Następnie była Komiża na wyspie Vis, gdzie dopłynęliśmy na silniku ( brak wiatru ) po kilku godzinach. Wieczorem zwiedziliśmy miasteczko, zatrzymując się na piwo w urokliwej tawernie nad morzem.

Dzień trzeci był nadzwyczajny. Cel stanowiła zatoka Gradina przy wyspie Korcula. Po drodze jednak mijaliśmy wyspę Bisevo , przy której nie sposób nie przystanąć , aby zobaczyć Błękitną Grotę. Wpłynąć do groty mógł tylko ponton. A tymczasem wiał silny wiatr , który nie sprzyjał precyzji w ustawieniu jachtu w pobliżu groty. Wysoka, krótka fala utrudniała też poruszanie się pontonem , szczególnie że trzeba było radzić sobie bez silnika , który odmówił posłuszeństwa. Wobec tak dramatycznych warunków , a z drugiej strony pokusy , aby ten błękit słynnej groty zobaczyć , uwiecznić na filmie i fotografiach , wyznaczeni przez kapitana dzielni „ delegaci”- Janusz i Michał , po stoczeniu zwycięskiej walki z pontonem ‘ falami, aparatami i kamerą , osiągnęli cel .Mamy film i zdjęcia z groty , która jest rzeczywiście błękitna i piękna jak z bajki! Reszta załogi szykuje się , aby następnym razem , może w przyszłym roku, obejrzeć ją na żywo.Tym razem Kapitan nie zezwolił na kolejną eskapadę- zrobiło się zbyt niebezpiecznie.

Piękny dzień jeszcze na tym się nie skończył, czekały nas następne wrażenia… Zatoka Gradina w zachodniej części wyspy Korcula – to prawdziwa perełka. Spokój, cisza ,księżyc i gwiazdy oświetlające granatową taflę morskiej toni były wspaniałą nagrodą za trudy dnia. Nie sposób było odmówić sobie kąpieli w morzu, o dziwo jeszcze ciepłym i nadzwyczaj przyjaznym , przy blasku księżyca i gwiazd. Kotwicowiska mają pewną przewagę nad portami miejskimi czy marinami… Są bardziej malownicze, dzikie i dają poczucie mocniejszej więzi z naturą. Marek tę więź osiągnął wyławiając rybę na wędkę. Była to chyba złota rybka , bo po wypowiedzeniu życzenia przez wędkarza , wróciła do morza.

Naszym wspólnym życzeniem , było szczęśliwe dotarcie do miasta Korcula na wyspie o tej samej nazwie . Kapitan , po zakończeniu wachty kotwicznej, wraz z I-szym oficerem Januszem, uruchomili silnik o wschodzie słońca i śpiącą jeszcze załogę przewieźli w kierunku

Korculi . Wiatr tym razem nie sprzyjał żeglarstwu, więc drogę do mariny pokonaliśmy „ na silniku”Po południu zwiedzaliśmy stare miasto , przechadzając się po wąskich uliczkach, odwiedzając katedrę św. Marka i dom słynnego podróżnika Marco Polo. Nasze wędrówki po mieście zakończyliśmy kolacją w tawernie przy rybie, ośmiornicy i winie , z czego najsmaczniejsza była…atmosfera. Po pełnym wrażeń dniu – na koniec jeszcze Porębski, w cudownym wykonaniu kapitana i nasze ciała , w odróżnieniu od duszy, która by może jeszcze śpiewać chciała, udały się na spoczynek do wygodnych koi jachtu Bawaria.

Następny dzień-13.10 (!)- nie szczędził nam wrażeń atmosferycznych. Przed nami urosła potężna chmura, która całkowicie przysłoniła wyspę Hvar. Kapitan zarządził zrzucenie żagli, „kataryna” do pracy a załoga kapoki i pasy z szelkami. Sztormiaki i kamizelki ratunkowe poszły w ruch, morze nie było już tak przyjazne jak poprzednio, czarna chmura robiła straszne wrażenie. Pełni obaw, na silniku, wpłynęliśmy w ciemność chmury i w ścianę deszczu ale o dziwo zupełnie bez wiatru. W takiej scenerii dopłynęliśmy aż na wysokość wejścia do portu Hvar.Poszerzyliśmy zakres naszych żeglarskich doznań. O godz. 16, gdy dotarliśmy na kotwicowisko w zatoce Zdrilca , było już pięknie i pogodnie .Zatrzymaliśmy się w pobliżu wysepki Marinkovac, gdzie spotkało nas życzliwe przyjęcie przez zaledwie dwóch, o tej porze roku , mieszkańców: Josepha i jego starszego brata ( lat ok. 85 ) . Pozostali bywalcy wysepki, w tym przede wszystkim mieszkańcy miasta Hvar , wypoczywają tu tylko w sezonie letnim . Joseph zagląda tu częściej, a jego brat w ogóle nie opuszcza tego miejsca, mieszka tu cały rok i czuje się jak prawdziwy pan na włościach czy może Robinson Crusoe . Spędziliśmy wieczór przy polskiej wódce, chorwackiej rakiji, winie i piwie Karlovacko . Były oczywiście też donośne śpiewy , dzięki którym pozyskaliśmy sympatię i zaproszenie do kolejnych odwiedzin .

Czar tego kotwicowiska nocą , przy blasku księżyca, nastroił Adama do skomponowania pieśni-szanty tego rejsu-„ Wietrze wiej nam z nieba, wietrze wiej, gdy trzeba …”

Ostatni poranek przed zdaniem jachtu spędziliśmy w zatoce Zdrilca na kąpieli morskiej , opalaniu się i podziwianiu przyrody , którą uwiecznialiśmy na fotografiach . Mimo, że to październik, temp. wody ok. 22 st. C , umożliwiała odczuwanie wielkiej przyjemności. Chłopcy wykonali kilka efektownych skoków z kosza dziobowego , było też nurkowanie i pływanie. Około południa dopłynęliśmy do miejscowości Milna na wyspie Brać. To ładne, śródziemnomorskie miasteczko, gdzie zrobiliśmy zakupy i wypiliśmy piwo w nadbrzeżnej konobie. . Na koniec wiatr nam ”trochę „przywiał i rozwinęliśmy żagle ,osiągając momentami zawrotną prędkość ponad 8 w. Podziwialiśmy zręczność naszej załogi z kapitanem na czele, obserwując z uznaniem i zachwytem również inne jednostki, płynące obok nas.

Przechyły, z przelewaniem się grzywaczy przez pokład trochę przerażały, zwłaszcza żeńską część załogi , ale poczuliśmy ducha prawdziwej morskiej przygody- wiatru, morza, fal…

O 17.30 wpłynęliśmy szczęśliwie do mariny Kastela . Jaka szkoda, że to już kres naszego żeglowania! Ale jeszcze czekała nas uczta wieczorna-wieczór kapitański…Usłyszeliśmy miłe słowa dla całej załogi od naszego kochanego kapitana , któremu nie szczędziliśmy zasłużonych pochwał i podziękowań. Była pyszna kolacja, toasty, granie i śpiewanie – oczywiście szant.

Poranek w Splicie to już tylko zdanie jachtu serwisantowi i oczekiwanie na autokar , który po kilkunastu godzinach jazdy przywiózł nas szczęśliwie do kraju. Wciąż wspominamy naszą morską przygodę na jachcie , wspaniałą atmosferę , zachwyt nad przyrodą , zadumę nad potęgą , a zarazem pięknem morskiej kipieli- „ Wietrze wiej nam z nieba, wietrze wiej, gdy trzeba…”

Anna Paluch

Diamentowo  foto:   Hvar  foto:   Kapitan i pierwszy o wschodzie słońca  foto:   Klimat nocnego Hvaru  foto:   Nauka zakładania kapoków  foto:   Stawiamy banderę  foto:   Tak nas powitał Split  foto:   Uczę się buchtowania  foto:   W błękitnej grocie  foto:   Błękitna grota  foto:   wpływamy do Hvaru  foto:   Zachód słońca  foto: